wtorek, 30 kwietnia 2013

New life.

Wychodząc dzisiaj z domu o 6:30 miałam niesamowicie silne i dziwne przeczucie. I wcale nie chodziło o to, że nie wiem jak się nazywam, bo spałam tylko kilka godzin.
Miałam przeczucie, że właśnie dziś wydarzy się coś, co zmieni moje życie. Coś, co przełamie monotonię i poczucie bezsensu. W końcu zacznę żyć.
Szłam więc, coraz pewniejsza, bo pewnie to zdarzy się w szkole. Nawet dziwny koleś zatrzymujący się w połowie ulicy nie zwrócił zbytnio mojej uwagi. No, może do czasu aż zaczął coś mówić. Gdy przymierzałam się właśnie do przejścia przez ulicę w wyznaczonym do tego miejscu, ten sam młody mężczyzna zatrzymał się na pasach i tym razem uświadomiłam sobie, że mówił do mnie. Cały czas...
- Idziesz w stronę Oświęcimia? - Nie, szłam w przeciwną, do szkoły!
Zamiast rzucić ripostą, jak mam to w zwyczaju, zaniemówiłam i tylko pokręciłam głową, uśmiechając się lekko.
Gdy dotarłam do szkoły uświadomiłam sobie, że ominęła mnie przygoda życia.
Uczucie, że stanie się coś ważnego minęło bezpowrotnie...


niedziela, 14 października 2012

Ciastka..

Najlepszy poprawiacz nastroju (no, może wraz z brownies i bitą śmietaną...), idealny na każdą porę roku. Niekoniecznie całkowicie pustokaloryczne (choć moja wersja jest tego bliska..). Ze zdrowiutkimi orzechami, gorzką czekoladą, czyli tym co kocham najbardziej. Idealne do przysłowiowej szklanki mleka, kawy, herbaty i na drugie śniadanie. Ja moje dzisiejsze ćwiczeniowe efekty zniweczyłam aż czterema.. Ale to na potrzeby bloga, tak, tak!


sobota, 13 października 2012

Autumn..

Jesień nadeszła, co gorsze (dla mnie i mojej szafy, bo pewnie wiele osób się cieszy) zbliża się zima, na co wskazują ostatnio temperatury. Poważnie rozważam wyjęcie z szafy zimowego płaszcza i zakup ciepłych butów (i ładnych oczywiście). W balerinach chyba stopy by mi odpadły, a adidasy mimo tego, że ciepłe i wygodne, nie komponują się dobrze z niczym oprócz dżinsu :)
Ponieważ wszyscy przygotowują się na przyjęcie chłodnych dni, ja też muszę zacząć, co na razie jest możliwe tylko w sporządzeniu spisu, dzięki któremu będzie mi łatwiej pamiętać o wszystkim, co niezbędne, a zastanowić się jeszcze nad tym, co urocze i 'konieczne', a w rzeczywistości nie nadające się zupełnie na tę porę roku.

1. Konieczna i niezbędna, wyszukiwana przeze mnie od dawna, podstawa kobiecej szafy. Sukienka. Mój wymarzony ideał (tak, pojawił się taki w świecie realnym. No, może prawie ideał..) niestety nie był dostępny w sklepie (dlaczego pytam?!) i na razie muszę na niego poczekać. Pomińmy to, że zmarznie mi w niej tyłek, jest śliczna i już.
2. Na prawdę potrzebny, chociaż gdybym mogła, w ogóle nie rozpatrzałabym takiego zakupu. Jednak warunki pogodowe mnie zmusiły. Wcale nie mówię, że jest brzydki, ale wolałabym zamiast kupić coś innego. Władający układami krwionośnymi i uczuciami: kardigan.
3. Koszula chodzi za mną od dawna i coraz częściej odczuwam jej brak w mojej szafie. Koniecznie bladoróżowa. Koniecznie zwiewna. Co z tego, że nie jest ciepła. Ma długie rękawy. Mogę na nią włożyć sweterek, czyż nie?
4. Konieczny przez duże S - komin. Bez niego chyba umrę z zimna. Nie wspominając o wartości wyglądowej (zabrakło mi odpowiedniego słowa). Poza tym, kto nie kocha szalików.
ps.  nie mogę się zdecydować, czy wybrać ten róż, czy raczej beż.
 5. I jak na razie ostatnie (ale już niedługo...) zakolanówki. Koniecznie kremowe (tylko do czego ja je założę.. ale będę się martwić, jak już je zdobędę, o.)
 

wtorek, 28 sierpnia 2012

Krótki wywód o Pietruszce!


Przeglądając Internet w poszukiwaniu sposobów zdrowego żywienia, naturalnej pielęgnacji i tym podobnych (modnych ostatnio) dupereli, można się natknąć na różne ciekawe rzeczy. Na przykład taka pietruszka (zielona oczywiście, inaczej Natka). 
Mama wciska ją jeszcze małemu człowiekowi, a ten za nic nie weźmie jej do ust. Bo śmierdzi, bo wchodzi w zęby... Szczerze nienawidziłam pietruszki. Co z tego, że to zdrowe, jak czekolada lepsza. Jedzenie zupy z dodatkiem pietruszki w moim wypadku kończyło się zielonym wzorkiem wokół brzegów :3
Ale! Trochę urosłam (w spodniach się, kurczę, nie mieszczę) i chyba odrobinę zmądrzałam. I choć pietruszki nie lubię (fuj, fuj, fuj, fuj) i nadal trudno mi się do niej przekonać, to jednak się staram, bo... Pietruszka wspomaga włosy! No właśnie. A że moja mania sięga zenitu, robię wszystko, by je wspomóc. Niech do cholery rosną! Ile można się męczyć. Drożdże same nie dadzą rady (chociaż i tak są świetne - 2cm miesięcznego przyrostu satysfakcjonują <3),  a cudowne opisy natki (zawiera potas, żelazo, magnez, sód, jod, wapń, fosfor, fluor, witaminę C i karoten) kuszą (wbrew pozorom - nawet mnie).
Krążący w całej sieci przepis na koktajl (smoothie, shake, czy jak się to tam zwie) pietruszkowo-jabłkowy zdążyłam już wypróbować. Musiałam dołożyć cukier i cynamon, poza tym nie powalał smakiem (w sumie nie wiem nawet czemu, kocham jabłka, jakby nie było). Na tym jednym koktajlu skończyła się moja przygoda z pietruszką (żeśmy zabalowały...)
aż do dziś :) Jednak mój przepis jest trochę inny, za to o wiele bardziej apetyczny (przynajmniej dla mnie). Tak więc przepis na moją dzisiejszą kolację, czyli:

Pietruszkowy mus
(bomba witaminowa, a kalorii tyle co nic :), przepis na 1 porcję)
  • 2 gruszki (może być 1, bardzo bardzo duża, ale lepiej jednak 2)
  • pęczek natki pietruszki
  • opcjonalnie: woda, sok pomarańczowy bądź inny, cukier, miód, cynamon (gdyby smak pietruszki był nie do zniesienia)
Robię to tak:
Gruszki obieram, przekrawam, usuwam nasionka (nie polecam) i kroję w kawałki dla wygody. Wrzucam do pojemniczka, dodaję listki pietruszki (wiem, fuj, ale im więcej, tym lepiej, nie oszukujmy się). Do tego dolałam około 3 łyżek soku pomarańczowego (prawie pusty karton stał smutno w lodówce :c ) i całość zblendowałam. Trochę to zajęło, ponieważ gruszki były dość twarde, a soku nie było zbyt wiele, ale udało się. W efekcie otrzymałam mus w modnym miętowym kolorze :3 Ja nie musiałam doprawiać, był idealny i taki przyjemnie lekki.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Najbliższe plany włosowe.

By nie wydawać fortuny (której nie mam zresztą) muszę myśleć. Bo gdybym miała, to już bym ją wydała. Bo każda moja wizyta w Rossmannie (i nie tylko) kończyłaby się nowym szamponem, odżywką, balsamem, olejkiem, kremem i niewiadomo czym jeszcze. Mam świra na tym punkcie, przyznam się bez bicia. Ale to nie jest najgorsze. W końcu kosmetyki zawsze można zużyć. Co innego jeśli kupi się totalny bubel, zupełnie się nie sprawdzający (tylko u nas, bądź u wszystkich). Ponieważ moje włosy są niesamowicie wymagające (czyt. strasznie zniszczone) zanim cokolwiek Im kupię, muszę spędzić godziny przed komputerem, szukając czegoś odpowiedniego, czytając recenzje i porównując. Chwalmy Wizaż, KWC, wszelkie fora i inne blogi :D
Ale, jakby mi było mało, gdy już znajdzie się coś, co mieć muszę to:
1. nie mam pieniążków
2. jest trochę za drogie
Więc pozostaje szukanie czegoś tańszego (znowu?!) lub czekanie na promocję, ewentualnie granie na zwłokę (trudne, ale do zrobienia).

Tak powstała moja lista To muszę mieć!:

  • Rossmann, Babydream fur Mama, Wohlfuhl-Bad (Balsam do kąpieli) - do codziennego mycia włosów oczywiście. Obiecałam sobie że kupię go dopiero, gdy będzie na promocji i wykończę szampon babydream (trzeba sobie stawiać granice :D)
  • Rossmann, Alterra, Nawilżająca odżywka Granat i Aloes - mój ukochany Nivea Long Repair się kończy, a nic poza nim nie mam, więc wynalazlam tą. Dodatkowo przyczyni się do naturalniejszej pielęgnacji mojego sianka!
  • Rossmann, Babydream fur Mama, Olejek do pielęgnacji ciała - jak łatwo można się domyślić - również do włosów :) i może do OCM, chociaż nie zawsze się sprawdza, dlatego jeszcze zastanawiam się nad zakupem.
  • i dodatkowo Jantar - ponieważ pozbyłam się połowy moich załopatkowych włosów, robię wszystko by jak najszybciej odrosły. Skończę Radical i będę szukać Jantaru :D

niedziela, 12 sierpnia 2012

Urodziny, czyli... Tort!

Najprostszy i najlepszy, czyli czekolada w dużej ilości, bita śmietana i obowiązkowo maliny.


Devil's Food Cake
moja wersja



Czekoladowy biszkopt:
  • 6 jajek
  • 3/4 szklanki cukru
  • pół szklanki mąki pszennej
  • pół szklanki mąki ziemniaczanej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 3 łyżki kakao
  • 2 łyżki oleju

Białka ubić na sztywną pianę, dodając pod koniec ubijania cukier, a następnie żółtka. Zmiksować. Dodać olej i dalej miksować. Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem do pieczenia, kakao, wmieszać delikatnie do masy jajecznej.
Ciasto wyłożyć do tortownicy o średnicy 26cm (może być mniejsza - ciasto będzie wyższe) wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia i piec około 20 - 25 minut w temperaturze 170ºC, do tzw. suchego patyczka.

Czekoladowe ganache:
  • 150g gorzkiej czekolady
  • 120ml śmietanki 30%
Czekoladę posiekać bardzo drobno lub pokruszyć w malakserze. Śmietankę zagotować. Gorącą zalać czekoladę. Odczekać 2 minuty, dokładnie, ale delikatnie, wymieszać. Pozostawić do ostudzenia, co jakiś czas mieszając, żeby zbytnio nie stwardniało (cholera jest uparta i  potem nie daje się rozsmarować).

Przełożenie:
  • 500ml śmietanki 30%
  • 2 opakowania zagęstnika do śmietany
  • cukier (do smaku - ja dałam około łyzki)
  • opcjonalnie wanilia
Kremówkę ubić z cukrem i zagęstnikiem na sztywno. 

Ostudzone ciasto przekroić wzdłuż na dwa blaty. (Ja oba naponczowałam kawą z likierem kokosowym.)
Na pierwszy nałożyć ganache, zostawić na chwilę do zastygnięcia. Następnie wyłożyć połowę ubitej śmietanki. Przykryć drugim blatem, udekorować resztą śmietanki i obłożyć malinami.


Tort zaskakująco szybko został zjedzony, więc uchwyciłam w biegu tylko ten jeden kawałek.





niedziela, 22 lipca 2012

I znów ciasto...

Bo nie mam siły żalić się na stan moich włosów...

Robione na szybko. W końcu nie ma to jak dowiedzieć się o 22, że ciast na chrzciny brakuje i trzeba zrobić jeszcze jedno!
Dobosz? Nie, już jest. Jabłecznik? Też nie. To może coś czekoladowego?

Ciasto Mleczna Kanapka
przepis zaczerpnięty ze strony mojewypieki, przeze mnie trochę zmodyfikowany

Składniki na kakaowy biszkopt:
  • 6 jajek
  • 3/4 szklanki cukru
  • pół szklanki mąki pszennej
  • pół szklanki mąki ziemniaczanej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 3 łyżki kakao 
  • 2 łyżki oleju
Białka ubić na sztywną pianę, dodając pod koniec ubijania cukier, a następnie żółtka. Zmiksować. Dodać olej i dalej miksować. Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem do pieczenia, kakao, wmieszać delikatnie do masy jajecznej.
Ciasto wyłożyć do formy o wymiarach 25 x 34 cm (wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia) i piec około 20 - 25 minut w temperaturze 170ºC, do tzw. suchego patyczka.

Składniki na masę:   (którą zmieniłam wg moich upodobań i ograniczonej ilości mleka w proszku :D )
  • pół szklanki mleka
  • 1,5 szklanki mleka w proszku ('niebieskiego', pełnego)
  • pół szklanki wiórków kokosowych
  • 2/3 szklanki cukru (wyszło trochę za słodkie, wystarczyłoby pół szklanki)
  • 350 g masła
  • 2 łyżki Malibu (lub innego kokosowego likieru)
  • opcjonalnie 50g białej czekolady, startej na tarce (rozdrobniłam w blenderze)
Mleko (zwykłe) zagotować z cukrem i wiórkami. Ostudzić. Dodać do niego likier. Masło utrzeć. Powoli dodawać do niego wystudzone mleko, dalej ucierając (warto dodać trochę mleka w proszku przed wlaniem mleka - ja dodałam, bo bałam się, że masa mi się zważy :D). Wsypać przesiane mleko w proszku i ucierać, do gładkości.
Ostudzony biszkopt przekroić wzdłuż, przełożyć masą.
Na koniec rozpuściłam 140g GORZKIEJ czekolady i oblałam nią ciasto.
http://mojewypieki.blox.pl/resource/mleczna_kanapka_1.jpg